wtorek, 25 kwietnia 2017

5 rzeczy, których w sobie nie lubię





Wstałam dzisiaj z potwornym bólem głowy co oczywiście przełożyło się na fatalne nastawienie i kiepski humor. Będąc pod wpływem tych negatywnych emocji postanowiłam naskrobać krótki tekst o tym czego w sobie nie lubię… tak żeby się jeszcze dobić.


1.Na początek oczywista oczywistość- nie lubię swojego ciała. Co prawda nie płaczę z jego powodu po nocach, nie otrzymuję w związku z nim przykrych komentarzy i w sumie mam nawet takie dni, że się sobie podobam, ale jeśli zaczęłabym się zastanawiać to wymieniłabym chyba każdą część ciała po kolei, w której chciałabym coś zmienić. I myślę, że najważniejszą zmianą byłaby redukcja nadwagi. Tak zwyczajnie, po ludzku trzeba zrzucić sadło. Niestety nie jestem niedźwiedziem, który musi nabrać brzuszka, bo inaczej ma marne szanse na przeżycie. Jestem człowiekiem, który ma zbyt słaby charakter żeby w 100% panować nad tym co trafia na jego talerz i zbyt leniwym żeby wprowadzić regularną aktywność fizyczną do swojego życia.

2. Punkt drugi teoretycznie powinien zawrzeć się w punkcie pierwszym, ale uważam że ze względu na swoje rozmiary zasługuję na wyróżnienie. Przed Państwem… cycki! No nie znoszę.

Przeciętny sklep chyba w ogóle neguje istnienie piersi w większych rozmiarach, bo jak się tam znajdzie miseczkę D to już w ogóle sukces, ale jeśli nosisz miseczkę D to automatycznie musi oznaczać, że w obwodzie na pewno masz minimum 85 cm, no bo tylko orki z Majorki mogą nosić D. Otóż nie. W tym momencie wchodzę ja. Cała na biało. Ogłaszam. 75J. JOT. Oczywiście są sklepy, które ogarniają i bardzo je sobie cenię.

Odbiegłam jednak trochę od głównego tematu. Otóż te cycki -w rozmiarze jak wyżej- mają wiele wad. Przede wszystkim są w cholerę ciężkie. Kręgosłup boli, tworzą się różne napięcia mięśniowe, których nie powinno być, bo kręgosłup nie przewidział możliwości posiadania dwóch cegieł przyczepionych z przodu swojego człowieka. Po drugie bardzo przeszkadzają. Nie można sobie zejść szybciej po schodach, bo każdy podskok boli. Nie wspominając o bieganiu. Żaden stanik sportowy, który miałam nie był w stanie utrzymać biustu w miarę sztywno, nie dusząc mnie przy okazji. Eh życie.

3.Nie lubię swojego lenia. Drażni mnie to, że w momencie kiedy np. moja mama zdążyłaby posprzątać całe mieszkanie, to ja przejrzę dopiero rzeczy w szafie czy poskładam i pochowam pranie. Widać różnicę nie? Jeśli zabiorę się za sprzątanie to sprzątam cały boży dzień i rzadko kiedy uda mi się skończyć wszystko co sobie założyłam. Totalny brak organizacji i przy okazji jakiejkolwiek energii.

Często na blogach czytam, że ktoś nie umie odpoczywać, ktoś narzuca sobie cały czas nowe zadania, bo nie lubi siedzieć w miejscu. Tworzą teksty o tym jak znaleźć czas dla siebie, wyzwania żeby nauczyć się odpuszczać. Ja tego nie rozumiem. Ja powinnam być dla nich niedoścignionym wzorem w szlafroku i koronie na głowie, bo to o czym te –głównie- kobiety marzą, ja uskuteczniam na co dzień.

4.Nie lubię mojego słomianego zapału. Kocham tworzyć różne plany, ale rzadko doprowadzam jakikolwiek z nich do końca. W myślach wszystko jest takie piękne i łatwe, ale gdy trzeba przejść do czynów to bardzo łatwo odpuszczam. Lamus wśród lamusów.

5.Nie lubię swojego braku kreatywności. Podziwiam osoby, które mają milion ciekawych pomysłów na minutę. Podziwiam osoby, które patrząc na worek po ziemniakach wiedzą co będzie można z niego zrobić do salonu. Podziwiam osoby, które potrafią w myślach stworzyć skomplikowany projekt, a potem wcielić go w życie. Podziwiam osoby, które potrafią żywiołowo tańczyć. Podziwiam osoby, które potrafią grać na różnych instrumentach. Dla mnie problemem jest jednoczesna koordynacja rąk i nóg.

Łatwo poszło. Ciekawe czy stworzenie 5 rzeczy, które w sobie lubię byłoby równie proste? Następny wpis będzie właśnie o tym. Pozytywna afirmacja to jest to czego mi trzeba. Chociaż wypisanie tych wszystkich rzeczy również sprawiło, że mam ochotę się poprawić. Może to całe blogowanie wyjdzie mi na dobre? Może to właśnie przelanie na blogowy papier myśli, które mnie męczą pomoże? Kiedy przestaną być tylko myślami a zaistnieją fizycznie? Kiedy sama będę w stanie przeczytać ten tekst tak jakby wcale nie był mój i odnieść się do niego bez żadnych własnych wymówek, które funkcjonują w mojej głowie?

Pozdrawiam
Osso

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz